Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 72.djvu/8

Ta strona została skorygowana.
—   2008   —

Mały skrzywił się niedowierzająco.
— No, no, niech się pan tak nie przechwala:
Nieznajomy, zamiast odpowiedzieć, trysnął promieniem tłustego, ciemnego soku tytuniowego — pffttf — tak blisko twarzy weterynarza, że ten skoczył na bok.
— Niech piorun trzaśnie! Niech się pan ma na baczności. Uważaj pan, gdzie plujesz!
— Wiem bardzo dokładnie — zapewniał ze spokojem dziwak.
Mały obejrzał go uważnie od stóp do głów.
— Żuje pan tytoń? — zapytał. — Czemu pan raczej nie pali, lub wącha?
— Do palenia nie mam smaku, a za bardzo sobie nos swój cenię, aby wąchać tabakę.
— Znać po nim, że darzy go pan miłością. Ale żucie tytoniu jest bardzo niezdrowe.
— Tak pan uważa? — zapytał nieznajomy z zastanowieniem. — No, pan jako weterynarz musi się na tem znać. A więc dziś zamierzasz pan zbadać krowę?
— Tak.
— Czyja to własność?
— Pani Helmer z folwarku niedaleko zamku.
— Helmer? Hm. Czy ta pani jest wdową?
— Nie. Ale mąż jej zginął przed laty. Niedawno jednak dostała o nim wiadomości z Meksyku.
— Hm. W Zalesiu jest zamek?
— Tak. Należy do pana kapitana nadleśniczego Rodowskiego. Czemu się pan pyta?