Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 73.djvu/1

Ta strona została skorygowana.
—   2029   —

— Postąpi pan właściwie — odparł Sępi Dziób uprzejmie. I zwracając się do innych, ciągnął: — A więc jestem takim scoutem. Pewnego pięknego dnia znalazłem się w El Refugio i zostałem przyjęty przez niejakiego Anglika, który chciał wyjechać w górę Rio Grande del Norte.
— Ach, mój ojciec? — zapytała miss Amy.
Posłał mu do El Paso del Norte i tam spotkałem pewnego człowieka rodem z Zalesia.
— Jak się nazywał?
— Mały André. Ma brata w Zalesiu.
— Nie ma tu nikogo nazwiskiem André.
— André jest imieniem, a nie nazwiskiem, i znaczy tyle, co Andreas.
Słysząc to, Ludwik, który podczas rozmowy wszedł pocichu, aby pomóc w krępowanu zbiega, nastawił ucha.
— Andreas? Do pioruna! Mam przecież brata imieniem Andreas. Poszedł w daleki świat i zginął jak kamień w wodzie.
— Czym był?
— Browarnikiem.
— Dobrze; zgadza się. Jak się pan nazywa?
— Ludwik Starzyński.
— A mały André nazywa się właściwie Andreas Starzyński.
Ludwik złożył dłonie.
— Czy to być może? Czy to prawda? Mój brat? Naprawdę mój brat?