— A więc artysta! Uszanuje to stanowisko i chwilowo będę się posługiwał szanownym pan. — I, zwracając się do trappera: — Mam honor przedstawić się panu, jako komisarz policji, Ravenow.
— Dziękuję — odpowiedział chłodno Sępi Dziób.
— A pan, mój panie? — zapytał komisarz.
— Zanim odpowiem, muszę wiedzieć, kim jesz ten drugi pan.
— Ach, jest pan piekielnie ciekawy! Ten pan jest moim bratem. Porucznik rezerwy Ravenow.
— Nie pracuje w policji?
— Nie.
— Muszę prosić, aby wyszedł.
— Niech piorun trzaśnie! — zawoał porucznik, zrywając się z krzesła. — Ile zuchwałości tkwi w takim człowieku!
Porucznik chrząknął i zawołał:
— Zamknij go i każ wychłostać!
Trapper podszedł doń i zagroził, podnosząc prawą rękę jak do uderzenia.
— Powiedz jeszcze słówko, chłystku, a dostaniesz w gębę, że ci się nos wyda balonem! Jeśli przypuszczasz, że możesz tu rozkazywać, bo jesteś oficerem i bratem człowieka, który pragnie mnie wysłuchać, to mylisz się bardzo. Nie pozwolę się nastraszyć, zrozumiano?
— Co znowu! Mam nadzieję, że tego bezwstyd...
— Stój! — przerwał komisarz. — Ani słowa więcej, jeśli nie chcesz się zapoznać z pięściami takiego — no... tego człowieka! To prawda; nie mogę
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 73.djvu/11
Ta strona została skorygowana.
— 2039 —