go wysłuchać w twojej obecnści. Proszę cię więc zatem, abyś na kilka minut wyszedł. Załatwię się z nim szybko.
— Ach! Mam ustąpić przed tym człowiekiem? — zapytał gniewnie porucznik.
Komisarz wzruszył ramionami.
— Obowiązek służbowy — rzekł.
— Więc nie powinieneś się dziwić, jeśli zupełnie, a nie tylko chwilowo, cię pożegnam. Nasza sprawa, sądzę, jest już wyczerpana?
— Nie mogę nic więcej dodać.
— Więc pozwól, że cię pożegnam!
Nie czekając na odpowiedź, wyszedł z dumnie podniesioną gową. Ten butny arystokrata nie mógł zrozumieć, że musi ustąpić, z drogi włóczędze. Z właściwą sobie pychą dał to odczuć bratu, gniewnie opuszczając biuro.
Komisarz zdołał się pohamować.
— Strzelba pana! — rozkazał.
Traper wyciągnął strzelbę z futerału i podał komisarzowi:
— Oto ona.
— Pozwolenie na broń!
— Służę!
Sępi Dziób wyciągnął z kieszeni dokument i podał urzędnikowi. Był wystawiony na posiadacza, a zatem nie wspominał nazwiska Sępiego Dzioba.
— Otwórz pan torbę! — rozkazał komisarz policjantowi.
Policjant wyciągnął z torby przede wszystkim sakiewkę, która wydawała się bardzo ciężka. Skoro
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 73.djvu/12
Ta strona została skorygowana.
— 2040 —