res, wyjął jakiś papier i podał urzędnikowi. Komisarz przeczytał i rzekł ze zdumieniem:
— Prawdziwy paszport, wystawiony na nazwisko kapitana Williama Saundersa, który z New Orleanu udaje się do Meksyku.
— Mam nadzieję, że rysopis się zgadza.
— Tak; z tym nosem nie może być pomyłki! Ale jakże się pan dostał do Polski, zamiast do Meksyku?
— Byłem już w Meksyku.
— Czy może pan tego dowieść?
— Sądzę. Czy słyszał pan może o niejakim sir Henry Anasowym?
— Znaje się. Czy to nie pełnomocnik rządu angielskiego, który miał dostarczyć broń Juarezowi?
— Tak. Oto jego paszport.
Sępi Dziób wyciągnął drugi papier. Komisarz przeczytał i rzekł, raczej rozczarowany, niż zdziwiony:
— Był pan przewodnikiem i towarzyszem tego Juareza?
— Tak jest. Scoutem Juareza, prezydenta Meksyku.
— Naturalnie, że wiem, kim jest Juarez.
— No, oto jeszcze jeden papier.
Komisarz po przeczytaniu dokumentu przybrał zakłopotaną minę.
— Człowieku! — zawołał. — To nader gorące polecenie prezydenta, napisane po angielsku i francusku.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 73.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 2043 —