cając się do starszgo kelnera, — czego pan tu jeszcze stoi? Czy nie poleciłem panu przynieść księgi obcokrajowców.
— Śpieszę, panie, — oświadczył zgoła innym tonem kelner. — Czy rozkaże pan co jeszcze?
— Chciałbym coś zjeść.
— Śniadanie? Przyniosę menu.
— Nie trzeba. Wszystko mi jedno, co dostanę. Przynieś pan żywo sute śniadanie!
Kelner czym prędzej odszedł. Sępi Dziób zrzucił worek, futerał i puzon na niebieską jedwabną kanapę i zwrócił się ponownie do kelnerki.
— A zatem pochodzi pani z Zalesia? A więc nie zna pani miasta.
— O, tak. Jestem tu, już od dłuższego czasu.
— Czy widziała pani ministra wojny?
— Tak.
— Czy wie pani, gdzie mieszka i jak należy stąd pójść, aby się do niego dostać?
— Tak.
Wię niech mi pani opisze drogę.
Kelnerka ze zdumieniem obejrzała gościa.
— Chce pan pójść do niego?
— Tak, moje dziecko.
— O, z tem trudno! Musi pan się zameldować w ministerstwie, lub gdzieś tam w podobnym miejscu. Nie wiem dokładnie.
— Obejdę się bez ceregieli!
Dziewczyna opisała drogę do mieszkania ministra.
Sępi Dziób zjadł śniadanie.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 73.djvu/21
Ta strona została skorygowana.
— 2049 —