Mówiąc to, podniósł odźwiernego i postawił obok siebie. Ale nie postąpił jeszcze pięciu kroków, gdy odźwierny uchwycił go znów i zawołał:
— Uprzedzałem, że pan ma odejść!
— Czynię to właśnie — mówił Jankes.
Jeśli pan nie pójdzie dobrowolnie, będziesz zaaresztowany za zakłócenie spokoju.
— Chciałbym widzieć takiego, coby się ośmielił! — wyrwał się zręcznie i wbiegł na schody, zanim odźwierny zdołał go dogonić. Nastąpiłaby teraz ponowna, żywsza wymiana zdań, gdyby na schodach nie ukazał się jakiś starszy pan. Nosił zwyczajny uniform i czapkę. Chód miał mocny i pewny, postawę wojskową, ale w twarzy malował się rys pobłażliwej przychylności. Spoglądał z przyjazną naganą na obu szarpiących się przeciwników.
Odźwierny, ujrzawszy jego pana, natychmiast wypuścił trapera i stanął w podstawie pełnej szacunku. Sępi Dziób wykorzystał tę chwilę wolności i w dwóch susach, obejmujących po dwa i trzy stopnie, znalazł się przy schodzącym jegomościu. Przyłożył rękę do kapelusza i ukłonił się.
— Good morning, starszy panie! Czy może mi pan powiedzieć, gdzie znajdę Ekselencję ministra?
— Czy pan chce rozmawiać z Ekscelencją? Kim pan jesteś?
— Hm. To mogę powiedzieć tylko Wysokości od tego ministra.
— Tak? Był pan proszony?
— Nie, my old master.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 73.djvu/24
Ta strona została skorygowana.
— 2052 —