Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 74.djvu/18

Ta strona została skorygowana.
—   2074   —

— Masz rację. Gesparino. Cóż jednak sądzisz o pojawieniu się reszty? To chyba sztuczka Józefy?
— Nie. Jestem przekonany, że Landola z własnego popędu darował życie tej całej bandzie.
— Ale poco? Darowałby na własną szkodę.
— Tak, teraz. Inaczej jednak rzecz miała się przed ucieczką. Wynagrodziłem go sowicie, ale człowiek ten wyciska z przyjemnością, ile się tylko da. Od niego zależała sprawa oswobodzenia więźniów; upatrzył sobie w niej pompę do wypróżniania moich kieszeni. Nie rozumiem tylko, dlaczego jeszcze nie zaczął pompować.
— Jeszcze się zgłosi!
— To dopiero łotr! Jak mądrze wszystko uplanował. Przecież Rodrigandowie byli zupełnie obezwładnieni. Hrabia Manuel nie mógł literalnie nic zrobić. Nieraz śmiałem się do rozpuku z bezradności tego starca, którego zgubił własny testament. Musiał przyglądać się z daleka, jak sępy wdzierają się do jego gniazda, z którego przepędziły sokoła wraz z potomstwem. Tak, była to wesoła farsa! A teraz? Chciwość Landoli podważyła wszystkie nasze zdobycze. Jesteśmy znowu tam, gdzieśmy byli przed siedmnastu laty. Można oszaleć!
— Cóż teraz robić? Trzeba tych ludzi sprzątnąć jak najprędzej.
— Zostawiam to memu bratu. Dla mnie osobą ważniejszą od Zorskich i Marianów jest Landola. Bez świadectwa tego człowieka niewiele nam będzie można udowodnić.