— W takim razie nie mamy o czym gadać — rzekł ostro Landola.
— Oho! — syknął Cortejo. — Tak nie uchodzi. Pięć tysięcy, albo nic. Jeżeli się nie zgadzacie, sam pojadę. I sam będę tym razem doglądał zlecenia.
Landola cofnął się o krok i zapytał urażony:
— Chcecie jechać razem ze mną?
Cortejo skinął głową.
— Przede wszystkim chciałbym odwiedzić mego kochanego brata Pabla. Poza tym pragnąłbym poznać bliżej szanowną bratanicę Józefę.
— Dlaczegoż właśnie teraz?
— Bo mi się tak podoba! Oszukaliście mnie; Pablo mnie też oszukał. Teraz chcę iść na pewniaka.
— Ach, tak! Chcecie roztoczyć nad nami dozór? Sądzicie, że pozwolimy na to?
— Nie powiedziałem, że myślę tylko o dozorze nad wami. Będziemy pracowali razem.
— To zmienia postać rzeczy — rzekł po namyśle urażony Landola. — Bądź co bądź nie należy tracić czasu.
— Ruszymy przy najbliższej sposobności. Dowiem się zaraz, jakie okręty stoją w porcie.
— To zbyteczne. Jestem dobrze poinformowany. Na kotwicy stoi tylko jedne statek; odpływa pojutrze do Rio de Janeiro.
— Bardzo dobrze. Znikniecie z oczu policji.
— Może macie rację. Ale jak się dostać na pokład? W Barcelonie wiedzą dobrze, że wysłano za mną list gończy.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 74.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
— 2083 —