Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 74.djvu/5

Ta strona została skorygowana.
—   2061   —

cili tam i z powrotem po trotuarze, są przebranymi ajentami policji i strzegą gospody. Wszedł do izby, i kazał podać sobie szklankę wina.
W kilka minut później nadeszła kelnerka. Poznała go bezwłocznie i podeszła do stolika. Rysy wyrażały zdziwienie i troskę zarazem.
— Pan tutaj, panie poruczniku? A więc to prawda, że pan miał przybyć?
— Owszem. Skąd pani wie? Powiedział to pewien człowiek, którego teraz chcą zaaresztować.
— Aresztować? A to czemu?
— Zamierza podrzucić piekielną maszynę.
— Na miłość Boską! — zawołał Robert, nie spodziewając się, że mowa o Sępim Dziobie.
— Tak, cały dom jest strzeżony, a policja pojechała do ministra.
— Dlaczego?
— Ponieważ zamach miał być na nim dokonany.
— Okropność! Kim jest ten łajdak?
— Amerykański kapitan, który tu pana oczekiwał. Twierdził, że się pan z nim umówił.
— Czy nie miał jakiejś szczególnej powierzchowności?
— Tak. Straszliwie długi nos.
— I policja go istotnie szuka?
— Owszem. Gospodarz doniósł, że przybysz chce zamordować ministra. Ma przy sobie różną broń, a także maszynę piekielną.
— Brednie! A więc poszedł do ministra?
— Tak.