Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 75.djvu/11

Ta strona została skorygowana.
—   2095   —

Peters podszedł doń i, przykładając dłoń do czapki, rzekł:
— Kapitanie!
— Czego chcesz, mój chłopcze? — zapytał Wagner, przyzwyczajony do serdecznego obejścia podwładnymi.
— Pasażerowie...
— No, cóż ci pasażerowie?
— Hm! Są przeraźliwie ciekawi.
— No, no. O cóż im chodzi?
— Pytają ciągle o statek.
— To nic nie szkodzi.
— I o hrabiego Rodriganda.
— Cóż w tym złego?
— Uderzyło mnie to, że podczas gdy jeden pytał, drugi rozdziawiał gębę, jak wieloryb.
— Cóż w tym dziwnego? Obydwaj znają hrabiego Rodriganda.
— Ach, tak!
— Masz jeszcze jakiś interes? Nie? Więc przyślij ich do mnie i powiedz kucharzowi, że będą jedli ze mną w kajucie.
Odchodząc, Peters mruknął:
— Znają hrabiego! Nie bardzo mi się spodobali. Wyglądają, jak statek piracki, udający, że jest niewinnym statkiem handlowym. W każdym razie nie zaszkodzi mieć ich na oku.
Poczciwy Peters należał do ludzi, którzy nie umieją kryć się i doskonale wyczuwają kłamstwo. Wszedłszy do kajuty, rzekł grzecznie, ale niemal rozkazująco: