— Sennores, do kapitana! Prędko.
— Gdzież jest? — zapytał Landola.
— W swojej kajucie.
— Dobrze! Idziemy.
— Trzeba zabrać papiery.
Peters odszedł. Stanął na uboczu, chcąc obserwować obydwóch. Podszedł doń jeden z marynarzy i mruknął:
— Cóż tak stoisz i patrzysz, jak kot w mysią norę?
— Masz rację. Pilnuję myszy.
— Naprawdę?
— Tak. Dwóch naraz.
— Aha! Może raczej szczurów lądowych?
— Zgadłeś. Uważaj!
Latarnie okrętowe oświetlały obydwóch mężczyzn. Landola szedł naprzód, za nim podążał Cortejo.
— Widzisz? — zapytał Peters towarzysza.
— Co?
— Jeden jest marynarzem.
— Skąd wiesz?
— Poznaję po chodzie. Marynarz ma inny chód, niż szczur lądowy. Powiedziałem im, żeby poszli do kapitana. Gdyby obydwaj byli szczurami lądowymi, zapytaliby, gdzie jest kajuta.
— Może wiele podróżowali?
— To nie ma znaczenia. Na naszym pokładzie nie byli jeszcze nigdy, Tylko doświadczony wilk morski potrafi wśród ciemności wieczora odnaleźć na obcym statku prywatnym, kajutę kapitana.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 75.djvu/12
Ta strona została skorygowana.
— 2096 —