Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 75.djvu/2

Ta strona została skorygowana.
—   2086   —

bycia do Rodrigandy ani słowa. Landola bał się pokazać w świetle latarni. Nie chciał, by go ktokolwiek poznał.
Cortejo zaprowadził pirata do pokoju gościnnego i sam podał mu posiłek. Potem zajrzał do Klarysy.
— Mój Boże! — rzekła. — Zaniedbujesz mnie. Przyjechałeś przed pół godziną i dopiero teraz się zjawiasz.
— Miałem coś do załatwienia. Przywiozłem Landolę.
— Ten Landola, za którym rozesłano listy gończe? Gesparino, nie lękasz się?
— Nie ma najmniejszego niebezpieczeństwa. Jestem pewien, że go tu szukać nie będą.
— Jak długo pozostanie.
— Do jutrzejszego wieczora. Potem odpłynie.
— Czy się przyznał?
— Tak. Powiedział wszystko.
— Ach, zdrajca! Dlaczegoż tak postąpił?
— Dla własnej korzyści. Chciał mieć broń przeciw mnie. Zresztą Pablo zapłacił dobrze za usunięcie don Fernanda.
— A więc Pablo źle z tobą postąpił?
— Tak. Już ja się z nim porachuję. Możesz być pewna, że mu to na dobre nie wyjdzie.
— Jakże to zrobisz, nie będąc w Meksyku?
— I na to znajdzie się rada, moja droga.
Klarysa zapytała z przerażeniem:
— Co takiego? Czy mnie słuch nie myli? Czy chcesz jechać do Meksyku?