Wejść! — stanęła w drzwiach długa, koścista postać. Był to strzelec Grandeprise.
— Nie było żadnego listu? — zapytał uprzejmie.
Na widok przyrodniego brata, którego poznał natychmiast, Landola zacisnął pięści. Opanował się jednak i rzekł do strzelca nieco zmienionym głosem:
— Napróżno czeka pan na list z Hiszpanii, sennor. Gasparino Cortejo wysłał nas, byśmy osobiście pertraktowali z jego bratem. Ponieważ przebywał pan z nim razem, wiadomo sennorowi z pewnością, gdzie się znajduje?
— Jest u sennora Hilaria w klasztorze della Barbara w Santa Jaga. Tam miałem mu list przywieźć.
— Zanim zapytam — wtrącił adwokat — czy będzie pan łaskaw zaprowadzić nas tam, zechce pan powiedzieć, czy należysz do zwolenników Corteja?
— Nie. Nie uprawiam polityki.
— Jakże więc sennor zetknął się z pretendentem?
— Znalazłem go rannego nad Rio Grande del Norte i uleczyłem.
— Czego tam szukał?
— Pewien Anglik przywiózł Juarezowi złoto broń. Sennor Cortejo chciał jedno i drugie odebrać. Przy tej okazji doszło do walki z Indianami; Indianie zranili go w oczy. Leżał na trawie, nic nie widząc. W takim stanie znalazłem go później.
— Mój Boże — zawolał Cortejo. — Więc oślepł?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 75.djvu/24
Ta strona została skorygowana.
— 2108 —