podróżnych? Paszporty mieli w porządku.
— Być może. Sam na sam jednak posługiwali się innymi nazwiskami.
— Słyszałeś je?
— Owszem, kilkakrotnie, i to wyraźnie. Sekretarz nazywał adwokata sennorem Cortejo, adwokat zaś sekretarza kapitanem, lub sennorem Landolą.
Wagner odskoczył, jakby go ktoś zmierzył pięścią w pierś.
— Łotrze, dlacezgo mi o tym nie zameldowałeś?
— Meldowałem dwukrotnie, ale pan kapitan zabronił przecież mówić o tych ludziach. Wiem, że powinienem słuchać.
— Przeklęta historia!
Kapitan wszedł na pokład i zaczął przemierzać go wielkimi krokami.
— Ach! Teraz mi się wiele wyjaśnia! — mniemał. — Dlatego byli tak dobrze poinformowani o sprawach Rodrigandów. Zachowałem się jak idiota, jak sztubak. Trzeba to koniecznie naprawić. Hola, Peters!
Peters podbiegł, zasalutował.
— Włóż prędko odświętną bluzę; pójdziesz ze mną na ląd. Czy potrafisz poznać tych dwóch ananasów
— Poznam z odległości dziesięciu mil.
— Śpiesz więc! Musimy ich odnaleźć!
Peters, zachwycony, że kapitan go wyróżnia zabierając ze sobą, oddalił się. Po chwili wrócił przybrany odświętnie.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 75.djvu/28
Ta strona została skorygowana.
— 2112 —