Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 75.djvu/8

Ta strona została skorygowana.
—   2092   —

Podbiegł jeden z marynarzy.
— Zaprowadź obydwu panów do przedniej kajuty. Będziesz ich obsługiwał. Zwalniam cię od innych zajęć.
— Dziękuję, kapitanie! — rzekł marynarz. Potem zwrócił się do obydwu nieznajomych i powiedział łamaną hiszpańszczyzną: — Proszę za mną!
Zaprowadził przybyłych do małej, schludnej kabiny, w której stały obok siebie dwa łóżka.
— Oto kajuta — rzekł. — Niech się panowie rozgoszczą. Przyniosę wody i wszystko, co należy.
Gdy marynarz wyszedł, Cortejo rzekł do Landoli:
— Co to znaczy, sennor Landola? Nazwisko Rodriganda jest mu znane.
— Tak. Musimy być bardzo ostrożni. Gdybyście nie wymienili tego nazwiska, nie byłby nas zabrał.
— Mimo to żałuję, że je wymieniłem.
— Zobaczymy, co będzie dalej.
Po chwili wszedł Peters z wodą i miednicą.
— Byliście długo w Rio? — zapytał Cortejo.
— Trzy dni — brzmiała odpowiedź.
— Skąd płyniecie?
— Z Kap Horn.
— Z Australii?
— Właściwie tak, ale ostatnio byliśmy w Meksyku.
— W którymś z portów zachodnich?