że pewien pan z Hiszpanii chce z nim pomówić o posiadłościach hrabiego i ich administracji.
— Ach, to zmienia postać rzeczy. Gdyby pan to z miejsca oświadczył, zameldowałbym pana natychmiast. Proszę przejść ze mną do sąsiedniego pokoju i zaczekać na pana administratora.
Urzędnik zaprowadził Corteja do pokoju i zostawił samego. Pokój przypominał raczej elegancki buduar, aniżeli biuro.
— Hm! — mruknął Cortejo. — Zdaje się, że pan administrator żyje bardzo po pańsku.
Po jakimś kwadransie rozległ się odgłos kroków. Wszedł elegant, ubrany podług ostatniej mody człowiek. Sposób strzyżenia brody i wąsów nie pozostawiał wątpliwości, że to Francuz. Spojrzał chłodno na Corteja i nie kłaniając się, zapytał:
— Z kim rozmawiam, monsieur?
— Nazywam się Antonio Veridante.
— Sądząc z nazwiska, jest pan Hiszpanem?
— Tak. Jestem adwokatem z Barcelony, ajentem i pełnomocnikiem hrabiego Alfonsa de Rodriganda.
— Ach! A dowody?
— Oto są.
Podał Francuzowi papiery. Przeczytawszy, Francuz rzekł chłodno:
— Doskonale! Przykro mi jednak bardzo, ale te papiery nie są wystarczające.
— Napróżno się pan fatygował. Powinien się pan był przed tym przedstawić fran-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 76.djvu/11
Ta strona została skorygowana.
— 2121 —