Cortejo opuścił pałac. Gdy przechodził przez ostatni pokój, obrzuciły go szydercze spojrzenia pochylonych nad aktami urzędników. Udał, że ich nie widzi. Na ulicy zapytał o adres pełnomocnika hiszpańskiego i poszedł tam natychmiast.
Wpuszczono go po długim wyczekiwaniu. Ku swemu oburzeniu dowiedział się, że administracja dobrze go poinformowała. Nie pozostało nic innego, tylko wrócić do Landoli, nie załatwiwszy sprawy. Landola czekał na Corteja z wielką niecierpliwością.
— Mam wrażenie, że was spotkało coś niemiłego.
— Nie mylicie się — odparł Cortejo z niezadowoleniem i w krótkich słowach opowiedział, co mu się przytrafiło.
— A więc ta sprawa wygląda beznadziejnie — rzekł Landola. — Cóż teraz poczniemy?
— Musimy napełnić trumnę. Zaraz potem pojedziemy do klasztoru della Barbara.
— Czymże napełnimy trumnę?
Mimo, iż byli sami w pokoju, Cortejo rzeki ostrzegawczo:
— Nie tak głośno. Mógłby ktoś usłyszeć. Pytacie, czym napełnimy trumnę? Oczywiście włożymy do niej trupa.
Dowiemy się, kto gdzie umarł, zrabujemy trupa i złożymy go do grobowca Rodrigandów, do pustej trumny don Fernanda.
— Trzeba się będzie mieć na baczności.
— Przeklęta historia! Jakżeż zdobędziemy; ha-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 76.djvu/14
Ta strona została skorygowana.
— 2124 —