Zaciekawienie strzelca wzrosło jeszcze bardziej.
— Czyim to jestem przyjacielem? Mówcie!
— Jesteście przyjacielem Landoli, przeciw któremu zwraca się nasza akcja.
— Ja przyjacielem Landoli? Mylicie się! — Grandeprise zacisnął pięści i uderzył w stół tak mocno, że szklanki podskoczyły. — Od kilkunastu lat uganiam się za nim. Szukam go, jak szatan szuka niewinnej duszy. Skoro go znajdę, rozerwę w swych szponach jak szatan!
Grandeprise mówił przez zaciśnięte usta. Landola doznał niesamiwitego uczucia, nie zdradził się jednak, przeciwnie — udawał, że jest zachwycony słowami strzelca.
— Hola! Jakie szczęście, że znajdujemy w was sprzymierzeńca!
— Naprawdę chcecie się do niego zabrać? Nie oszukujecie mnie? Służę wam z całego serca. Powiedzcie tylko, co mam czynić.
Aby zachować pozory, Landola obrzucił Corteja pytającym spojrzeniem. Cortejo skinął głową i rzekł:
— Sądzę, że możemy zaufać. Wygląda na uczciwego człowieka. Przypuszczam, że nie wywiedzie nas w pole.
— Ja miałbym was wywieść w pole? Ja? — zawołał Grandeprise. — Sennores, wystawcie mnie na próbę, a przekonacie się, że możecie na mnie liczyć!
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 76.djvu/18
Ta strona została skorygowana.
— 2128 —