— Na cmentarzu, nocą? A więc w tajemnicy przed ludźmi? Dlaczegóż nie w dzień, nie publicznie?
— Niech mnie Bóg broni! Pochwyconoby mnie i ukarano za znieważenie trupów. Czekam waszej odpowiedzi. Chcecie mi pomóc?
— Chętnie. Cóż mam czynić?
— Będziecie stali na straży. Będziecie uważali, aby nas nie zaskoczono. Jeżeli nasze podejrzenie się potwierdzi, ruszymy natychmiast do Santa Jaga, aby schwytać mordercę.
— Zgoda. Bodajby już był wieczór!
Życzenie Grandeprise‘a spełnić się mogło, oczywiście, nie prędzej, niż po zachodzie słońca. Znowu więc położył się na dziedzińcu i z niecierpliwością oczekiwał nadejścia wieczora.
— Ten Grandeprise jest skończonym matołkiem, wszystko można mu wmówić! — rzekł szyderczo Landola.
— Nie ma uprzedzeń. Opowiadanie wasze było w wielu miejscach bardzo nieprawdopodobne. Nareszcie mamy wartownika!
Zapadł mrok. Zjadłszy kolację, nasza trójka opuściła oberżę około jedenastej. Na cmentarzu zostawili Grandeprise‘a na straży i zabrali się do roboty. Wszystko poszło składnie; po niedługim czasie przenieśli zwłoki bankiera przed grobowiec Rodrigandów.
Stanęli u schodów, prowadzących na dół.
— Musimy się śpieszyć. Nasz strzelec prerii nudzi się już zapewne.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 76.djvu/21
Ta strona została skorygowana.
— 2131 —