pliwości, że wyjechali do Meksyku. Jadę za nimi następnym pociągiem. Niestety, tracę trzy godziny. Mam jednak nadzieję, że ich spotkam w Meksyku.
— Ach, mam wyprawić gońca do stolicy i do hacjendy del Erina. Chcę przez niego przesiać raporty okrętowe — rzekł Wagner. — Czy pozwoli pan, panie poruczniku, aby się przyłączył do pana?
— Chętnie. Oczywiście pod warunkiem, że mi nie będzie zawadą.
— O to się nie lękam. Zgodziłby się pan na mego Petersa?
— Ależ chętnie. Zna chyba naszych zbiegów?
— Lepiej ode mnie. No i cóż, Peters?
Zapytany nie ukrywał zadowolenie.
— Chciałbym bardzo, panie kapitanie.
— Rozumiesz trochę po hiszpańsku, co?
— Tak. Mogę się od biedy rozmówić.
— Umiesz parę słów po francusku?
— Akurat tyle, aby powiedzieć, jak bardzo kocham Maksymiliana.
— Chodźmy więc na pokład! Uporządkuję swoje rzeczy, dam ci odpowiednie instrukcje. Gdzież się spotkamy, panie poruczniku?
— Najlepiej tu, w restauracji kolejowej.
Kapitan udał się z Petersem w kierunku przystani. Robert zawrócił wraz z Sępim Dziobem znów na dworzec. Poszedł wprost do biura naczelnika stacji. Urzędnik spojrzał nań z wielką ciekawością.
— Czy mogę zapytać, kiedy odchodzi następny pociąg do Lomalto? — spytał Robert.
Urzędnik spojrzał na zegar.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 76.djvu/26
Ta strona została skorygowana.
— 2136 —