Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 76.djvu/28

Ta strona została skorygowana.
—   2138   —

— Chwała Bogu! — rzekł Sępi Dziób. — Nareszcie będę mógł wyciągnąć nogi na koniu. Z nudów i rozpaczy, że nie dosiadani bieguna, myślałem nieraz o galopowaniu na własnym nosie, zamiast na rumaku.
Na jaką godzinę przed nadejściem pociągu zjawił się kapitan Wagner z Petersem.
— Chłopcze, czy umiesz jeździć konno? — krzyknął Sępi Dziób do marynarza. — Kupiliśmy konie. Czy wiesz, co to siodło?
— Jest to rzecz, z której mnie żadna siła ludzka wysadzić nie potrafi. Sądzicie, że marynarze nie mogą się znać na koniach? Jako młody chłopak dosiadałem najdzikszych ogierów.
— To szczęście. Nie mielibyśmy czasu na podnoszenie cię co pięć minut.
Usiedli dokoła stołu. Wagner opowiedział pokrótce o swym spotkaniu z don Fernandem i o podróży na wyspę morza południowego.
Upewniwszy się, że konie odbędą podróż w dobrych warunkach, Robert wszedł z Petersem i Sępim Dziobem do przeznaczonego dla siebie przedziału. Pożegnanie z Wagnerem trwało krótko, było jednak bardzo serdeczne. Gdy pociąg ruszył, kapitan zdjął czapkę i zawołał:
— Szczęśliwej podróży, panie poruczniku! Proszę wracać ze wszystkimi przyjaciółmi. A tych szubrawców, tych łotrów niech pan zetrze w pył!
Po dwóch godzinach przybyli do Lomalto. Nadzorca pociągu sam otworzył przedział. Przyponiawszy sobie słowa żołnierza, Robert domyślił się,