że ten sam konduktor przeniósł poszukiwaną trójkę. Zapytał więc prosto z mostu:
— Pan przywiózł poprzednim pociągiem z Veracruz trzy osoby cywilne?
Konduktor nie umiał się zdobyć na kłamstwo.
— Tak, monsieur, — odparł niepewnym tonem.
— Niech się pan nie obawia żadnych nieprzyjemności — uspokoił go Robert. — Chciałbym tylko wiedzieć, dokąd się ci ludzie udali.
— Do Meksyku. Jechali w moim przedziale i dowiadywali się dokładnie o stan drogi do Meksyku. Widziałem, jak wszyscy trzej dosiadli dyliżansu pocztowego, który czekał na dworcu.
— Dziękuję.
Zakupiwszy prowiantu, nasza trójka dosiadła koni i ruszyła galopem. Sępi Dziób, fachowiec w konnej jeździe, objął dowództwo.
W tej długiej uciążliwej podróży do Meksyku Peters okazał się dobrym jeźdźcem; jednakże, z powodu złego stanu drogi, nie udało się dogonić dyliżansu, ciągnionego przez cztery pary mocnych, wytrzymałych koni. Ścigający dowiedzieli się, że dyliżans przybył do stolicy przed południem, to znaczy przed kilkoma godzinami.
— Jak znaleźć tych łotrów w tym wielkim mieście? — mruknął Sępi Dziób. — Niech diabli porwą wasze ulice i uliczki! W lesie dziewiczym, lub w prerii nie uszliby mi z pewnością.
— Mam wrażenie, że można ich będzie odszukać w dwojaki sposób, — rzekł Robert — Dziwił-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 76.djvu/29
Ta strona została skorygowana.
— 2139 —