bym się, gdyby nie próbowali wtargnąć do pałacu Rodrigandów.
— Do licha, racja! Musimy odszukać ten wigwam. A drugi sposób?
— Wiadomo wam zapewne, że grób don Fernanda jest pusty?
— Oczywiście, wiem o tym. Widziałem trupa W stanie żyjącym.
— Cortejo i Landola przeczuwają bezwątpienia, że skierujemy nasz atak na pusty grób. Postarają się zapewne o to, by do pustej trumny włożyć innego trupa.
— Tego się można po tych łotrach spodziewać. Master poruczniku, mimo młodego wieku jest pan bardzo sprytnym człowiekiem. Musimy ich uprzedzić. No, jazda do miasta, które jest właściewie starą wsią!
Zatrzymali się przed pierwszą napotkaną gospodą. Wypocząwszy nieco, Robert udał się do pałacu Rodrigandów, którego położenie dokładnie mu opisano.
Wartownik go zatrzymał. Robert oświadczył, tak samo jak przedtem Cortejo, że ma interes do administratora. Zarządca był tym razem w kancelarii. Robert wręczył w przedpokoju swój bilet wizytowy. Zarządca uchylił drzwi i poprosił, aby wszedł.
— Czym mogę służyć, monsieur? — zapytał urzędnik, tym razem bardzo uprzejmie.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 76.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
— 2140 —