W tejże chwili rzucili się na nich pozostali, obezwładnili szamoczących się złoczyńców i skrępowali, powrozami.
Widząc, że wszelki opór byłby daremny, Cortejo dał za wygraną. Landola jeszcze się opierał, pieniąc z wściekłości. W rezultacie skrępowano go mocniej, niż Corteja.
— A więc mamy ich! — rzekł alkad. — Czy zaraz przystąpimy do przesłuchania, panie poruczniku?
— Mam wrażenie, że nie jest to odpowiednie miejsce, — odparł zapytany. — Musimy przede wszystkim znaleźć trupa, którego ci dwaj zostawili z pewnością na górze. Prócz tego trzeba ująć człowieka stojącego na warcie.
— To się już stało.
Alkad mylił się, Grandeprise był bowiem doświadczonym sttrzelcem. Stał przy bramie i czekał na towarzyszy. Nagle usłyszał za sobą jakiś szelest. Wprawne ucho odróżniło kroki dwóch zbliżających się ludzi. Momentalnie padł na ziemię; zaczął pełzać wstecz, aby ich mieć na oku. Dotarł do gęstego krzaku róży, pod którym zatrzymali się obydwaj policjanci.
— Nie widzę go — rzekł jeden.
— I ja nie — odparł drugi.
— Kto wie, co ten chłop z wielkim nosem zobaczył. Może nikt nie stoi na warcie? Szukajmy dalej!
Zaczęli się skradać. Grandeprise zauważył dopiero teraz, że tropią go policjanci.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 77.djvu/11
Ta strona została skorygowana.
— 2149 —