— Nie, nie znam żadnego oficera tego nazwiska.
— Ja też nie.
Wypowiedziawszy te słowa. Grandeprise zasznurował gardło Francuza lewą ręką, prawą zaś uderzył go kolbą rewolweru w skroń z taką siłą, że oficer zwalił się nieprzytomny na ziemię.
— No, leży jak długi! Trzeba jednak przenieść go w bezpieczne miejsce.
Przerzucił oficera przez plecy i zaniósł pod mur. Tu zdjął z niego mundur, skrępował chustkami i zakneblował mu usta. Potem mundur włożył na siebie, na oficera zaś narzucił swoje ubranie.
Wziąwszy broń ruszył pobrzękując ostrogami, do więzienia. Stanąwszy przed bramą więzienną, zadzwonił.
— Kto tam? — zapytał wartownik, stojący po drugiej stronie bramy.
— Adiutant gubernatora. Otworzyć! — odparł Grandeprise.
Klucz zgrzytnął w zamku. Grandeprise wszedł. Zbliżył się wartownik. Słaby błysk latarki oświetlił mundur oficerski. Wartownik zasalutował.
— Czy pan inspektor więzienia czuwa jeszcze? — zapytał strzelec.
— Nie, panie kapitanie. Przed chwilą odebrał dwóch więźniów i położył się spać.
— Kto go zastępuje?
— Klucznik.
— Na parterze?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 77.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 2153 —