— Tak. Prócz tego na każdym piętrze czuwają wartownicy.
Grandeprise minął dziedziniec i zadzwonił do bramy, prowadzącej do właściwego więzienia. Klucznik otworzył. Francuzi byli panami kraju. Słuchano ich z niewolniczą uległością. Trapper przybrał dumną, wyniosłą minę i pytał tonem rozkazującym:
— Czy inspektor śpi?
— Tak. Mam go obudzić?
— Nie trzeba. Ilu ludzi w wartowni?
— Ośmiu.
— Jestem adiutantem gubernatora. Czy możecie mi dać na chwilę dwóch ludzi do transportu aresztanta?
— Owszem.
— Spieszcie się! Nie mam czasu.
Klucznik odszedł, aby wykonać krótki i kategoryczny rozkaz. Tymczasem nasz odważny strzelec zaczął rozglądać się po korytarzu.
Zobaczył tablicę, na której wynotowane były nazwiska wszystkich aresztantów. Pod numerem trzydziestym drugim było napisane: Rzekomo Antonio Veridante wraz z sekretarzem. Szybkim ruchem wyjął pióro, wypełnił potwierdzenie i podpisał pod nim gubernatora, którego nazwisko było mu znane. Nie znał podpisu gubernatora, nie zmienił przeto charakteru pisma. Ledwie wysuszył papier bibułą i włożył do kieszeni, zjawił się klucznik w towarzystwie dwóch żołnierzy z nabitymi karabinami.
— Oto żołnierze, których pan kapitan żądał, — zameldował.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 77.djvu/16
Ta strona została skorygowana.
— 2154 —