— Nie zastanie nas. Musimy natychmiast opuścić miasto.
— To niemożliwe! Nie spełniliśmy jeszcze naszego zadania.
— Plan się rozbił i nic nie można naprawić.
— A potem przybędzie do Santa Jaga i tana nas znajdzie — rzekł Cortejo.
— Nie. Będziemy do tego czasu gotowi.
— Jakże się tam dostaniemy? Przecież nie możemy iść pieszo.
— Pojedziemy konno. Widziałem w pobliżu naszej gospody szyld jakiegoś handlarza koni. Tam się zwrócimy.
— Musimy się śpieszyć, abyśmy mogli odjechać, zanim brat was przybędzie.
Doszedłszy do gospody, Cortejo i Landola wdrapali się na mur i niepostrzeżenie dostali się do pokoju. Stosownie do umowy, pozabierali rzeczy najniezbędniejsze i tą samą drogą wrócili na ulicę.
Handlarz zaprowadził ich do stajni, gdzie szybko dobili targu. — —
Tymczasem Grandeprise podszedł do pozornie nieprzytomnego oficera. Zdjął mundur i szablę, a włożył własne ubranie. Uwolniwszy bezwładnie leżącego Francuza z więzów i knebla, odszedł swoją drogą.
Teraz dopiero Sępi Dziób zaczął działać. Przeskoczył przez mur, nie zwracając najmniejszej uwagi na oficera, i pośpieszył za oddalającym się nieznajomym. Zdjął przytem buty, aby kroków nie było słychać.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 77.djvu/26
Ta strona została skorygowana.
— 2164 —