miasto i jego okolicę. Nie ma tam hacjendera imieniem Barthlomeo Diaz. Może był pan na odludnej wyspie pośród Oceanu Spokojnego?
Ton, w jakim starzec wypowiedział ostatnie słowo, zastanowił Landolę. Rzekł po chwili:
— Co chce pan przez to powiedzieć?
— Chcę powiedzieć, że sennora poznałem. Pan jesteś Henrico Landola, tamten zaś nazywa się Gasparino Cortejo.
Słowa powyższe wywarły na przybyłych niesłychane wrażenie.
— Nie, to nieprawda, — rzekł Cortejo.
— To fałsz — dodał Landola.
Lekarz potrząsnął głową.
— Nie wyobrażajcie sobie, sennores, że się wam uda wprowadzić mnie w błąd. Mówię prawdę. Mogę dowieść.
Z małej szufladki biurka wyciągnął jakąś fotografię i pokazał gościom.
— Piekło i szatani! — zawołał Landola.
— Przekleństwo! — krzyknął Cortejo.
Starzec rozkoszował się ich przerażonymi maskami.
— Nie znam tego człowieka! — rzekł Landola.
— I ja również! — dodał Cortejo.
— Naprawdę? Nic was w tej fotografii nie uderza?
— Owszem — rzekł Cortejo. — Jest trochę do mnie podobna.
— Tylko trochę?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 78.djvu/28
Ta strona została skorygowana.
— 2194 —