ze swego bratanka hrabiego Rodrigandę, to mnie uda się o wiele łatwiej.
Manfredo przyniósł gościom półmisek z zimnym mięsem. Kiedy zaspokoili głód, Manfredo oświadczył:
— Chodźcie za mną, sennores! Stryj zszedł do podziemi, by wam pokazać jeńców. Zaprowadzę was do niego.
— Cóż się stanie z naszymi końmi i rzeczami?
— Nic im chwilowo nie grozi. Potem sam się nimi zaopiekuję.
Opieka polegała na tym, że sprytny Manfredo sprzedał obydwa konie i przywłaszczył sobie rzeczy Corteja i Landoli.
Manfredo szedł przez ciche krużganki. Za nim postępowali Cortejo i Landola. Schodzili po ciemnych schodach. Manfredo zapalił latarkę. Minęli kilka piwnic i znaleźli się wreszcie w sklepieniu, w którym czekał na nich Hilario.
— Nareszcie — rzekł przyjacielskim tonem.
— Tak, jesteśmy — odparł Cortejo. — Czy mamy zamieszkać w takiej piwnicy?
— Skądże znowu! Prowadzę was teraz do więzienia. Potem pójdziecie do mieszkania. Chodźmy!
Lekarz szedł pierwszy, za nim Landola, Cortejo i Manfredo. Na zakręcie Hilario wyciągnął z kieszeni jakieś zawiniątko, w kształcie tutki, jeden koniec zapalił, odwrócił się i dmuchnął w drugi koniec. W tejże chwili pobiegł naprzód, bratanek zaś odskoczył w tył. Na Corteja i Landolę padł blask płomieni. Chcieli coś krzyknąć, nie mogli jednak wydobył
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 79.djvu/10
Ta strona została skorygowana.
— 2206 —