przyjemność. Towarzystwo się zjawiło, nie widzę jednak przyjemności.
— Kogoż nazywacie dręczycielem? — zapytał Cortejo.
— Doktora Hilario. Jest on i waszym katem.
— Doktór Hilario? Ależ nie, to mój przyjaciel!
— Przyjaciel? A więc i tyś go obdarzył zaufaniem, tak samo, jak i my. Czy nie obezwładnił cię zatrutymi gazami?
Cortejo nie odzyskał jeszcze zupełnej świadomości.
— Przyprowadzili was tutaj, nie paląc światła — ciągnął głos nieznany. — Słyszałem jednak, że to był on i jego bratanek. Powiedz, kim jesteś!
— I ja nie mogę tego powiedzieć, zanim się nie dowiem, kim ty jesteś. Mówiłeś, że więżą nas we dwóch. Któż tu jest jeszcze?
— Przyprowadzono was razem. Jego przykuto do muru na prawo od ciebie.
— Ah! Czyżby to był Lan... — Cortejo opamiętał się w porę i, naprawiając swój błąd, ciągnął dalej: — Czyżby to był mój towarzysz?
— Przypuszczam.
W wilgotnej piwnicy rozległo się głębokie westchnienie. Landola zaczął się ruszać. Szedł pierwszy i pierwszy został oszołomiony trującym gazem, dlatego dłużej od Corteja leżał nieprzytomny.
— Ah! — jęknął, wyciągając się. Zadzwoniły łańcuchy, usłyszał ich dźwięk, zaczął nadsłuchiwać. — O — o — — o! — jęczał. — Cóż ko ma znaczyć?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 79.djvu/12
Ta strona została skorygowana.
— 2208 —