— Henrico, Henrico, czy to wy?
— Henrico? — zapytał Landola głosem zmęczonym. — Henrico? Tak, to moje imię.
— Ah, na Boga, Henrico, czy to wy na prawdę?
Cortejo wymienił rozmyślnie imię Landoli.
— Henrico? — jęczał jeniec. — Kto to powiedział? Gdzie jestem?
— Jesteśmy jeńcami.
— Jeńcami? — jęknął wśród brzęku łańcuchów. — Cóż to tak dzwoni? Kto mnie ujął?
— To łańcuchy. Zwykłe łańcuchy!
— Dlaczegoż to, mój Cortejo?
Ktoś zawołał z przeciwległej strony:
— Cóż to za imię? Kto mnie woła?
Gasparino zapytał:
— Ciebie? Ciebie nikt nie wolał.
— Ależ przeciwnie! To było moje nazwisko. Ponieważ już padło, dowiedz się, kim jestem. Jam Pablo Cortejo.
Gasparino przeciągnął się tak gwałtownie, że zadzwoniły łańcuchy i kości.
— Piekło i szatani! — ryknął. — Teraz rozumiem wszystko. A wiesz, kim jest ten, który odzyskawszy przytomność, wymienił twe nazwisko? — To Henrico Landola!
Pablo Cortejo zadzwonił znowu łańcuchami, co było oznaką, że się przeraził.
— Henrico Landola? — zawołał bardzo głośno. — Kapitan morski?
— Tak, to — ja. Kapitan Landola.
— Czy być może? I to jeszcze? — zawołał Pa-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 79.djvu/13
Ta strona została skorygowana.
— 2209 —