— Czego chcą ci ludzie? zapytał jeden z nich. — Czy mają prawo tu biwakować?
— Czy mamy pozwolić, aby się obok rozkładały osoby cywilne? — mruknął drugi.
— Meksykańskie włóczęgi, to nie sąsiedztwo dla munduru! — oświadczył trzeci.
— Sierżancie, czy mamy na to pozwolić?
Zapytany pogładził głowę i odparł:
— Pożytku nam nie przynosi.
— W takim razie obowiązkiem waszym jest uwolnić nas od sąsiedztwa tych ludzi.
Widząc, że stary się waha, jakiś młody żołnierz rzekł:
— Boicie się może cywila?
Sierżant rzucił żołnierzowi miażdżące spojrzenie:
— Milcz, żółtodzióbie! Nosiłem bagnet, gdyś ty jeszcze latał bez spodni. Pokażę wam zaraz, jak te cywile uciekać będą przede mną.
Robert leżał na trawie z cygarem w ustach. Trzej pozostali rozłożyli się na brzegu potoku i pilnowali koni.
— Czego tu pilnujecie? Wstawać i wynosić się!
Sierżant wypowiedział te słowa do Roberta grzmiącym głosem, czyniąc ruch ręką. Robert odparł ze spokojem:
— Sierżancie, jaką kwaterę przeznaczono wam na noc dzisiejszą?
Oburzony starzec odpowiedział donośnym głosem:
— Co? pytacie o moją kwaterę? Jakim że to
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 79.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 2211 —