nie obejrzeć dokumenty. Ledwie skończył czytać, wyprostował się jak struna i rzekł:
— Przepraszam, panie poruczniku! Nie mogłem przewidzieć.
— Trzeba było poinformować się naprzód. Gdzie jest wasza kwatera?
— W mieście.
— Zostanę więc tutaj. Możecie odejść.
Stary zrobił pół obrotu i pomaszerował na dawne miejsce. Dokoła rozległy się szepty.
— Dlaczego nie poszedł sobie? — zapytał jeden z żołnierzy.
— Ponieważ nie mamy prawa wypędzać go. To oficer, a ja go tak brutalnie potraktowałem. Szczęście, że jutro stąd odchodzimy.
— Jaka ranga?
— Porucznik.
— Tylko? Pah!
— Ale porucznik huzarów gwardyjskich! W dodatku jeszcze służy w sztabie jeneralnym.
Słowa te ostudziły nieco zapały. Żołnierze zaczęli pielgrzymować do miejsca, na którym leżał Robert.
Zjawił się między innymi pewien dragon, który brał udział w walkach na północy kraju. Dowiedziawszy się, co zaszło, obejrzał przybyszów.
— Sacrebleu! — zawołał zaskoczony. — Tego znam!
— Oficera? — zapytał sierżant.
— Nie. Tego drugiego, z długim nosem. Głowę daję, że walczyłem z nim twarzą w twarz. Pozabi-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 79.djvu/17
Ta strona została skorygowana.
— 2213 —