jał wielu naszych. Była to bitwa pod Cena Sonores.
Słowa te wywarły niesłychane wrażenie.
— Co takiego? Więc to wróg?
— Tak. Był u Juareza. To amerykański strzelec. Nazywają go Sępim Dziobem.
— A więc jest szpiegiem? — zawołał ktoś półgłosem.
— Czyś pewien, że się nie mylisz? — szepnął sierżant do dragona.
— Wykluczam pomyłkę. Pójdę po Mallou i Renarda. Walczyli razem ze mną. Poznają go.
Po chwili wrócił dragon w otoczeniu dwóch swoich kamratów.
— Oto Renard i Mallou — rzekł. — Niech poświadczą, czy mam rację.
— Chłopcy, — zwrócił się do nich sierżant — przypatrzcie się dobrze temu człowiekowi z długim nosem, który leży nad potokiem. Wasz kamrat twierdzi, że nos ten jest wam znany.
Obydwaj żołnierze spełnili polecenie. Renard rzekł:
— Parbleu! Znam tego łotra! To sławny strzelec amerykański Sępi Dziób.
— Należy do wojsk Juareza — dodał Mallou. — Wielu naszych padło od jego kul.
— Co? więc znacie go osobiście? — zapytał sierżant, który uważał, że należy ustalić dokładnie stan faktyczny tak ważnej sprawy.
— Nie mam wątpliwości, że to on. Wykluczam pomyłkę. Kto w życiu widział tę twarz, ten się nie pomyli, sierżancie.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 79.djvu/18
Ta strona została skorygowana.
— 2214 —