— Hm — mruknął stary. Czy znacie któregoś z pozostałych?
— Nie.
— To zresztą nie ma znaczenia. Obowiązkiem naszym jest ująć tych ludzi.
Odszedł z trzema żołnierzami, którzy mieli świadczyć wobec jenerała. Tymczasem Robert wypoczywał spokojnie, nie przeczuwając nawet, co grozi jego osobie i otoczeniu.
Po upływie jakiejś pół godziny zjawił się capitaine de cavalerie w otoczeniu uzbrojonych żołnierzy.
Żołnierze, towarzyszący oficerowi, usunęli się nieco na bok. Tymczasem rotmistrz podszedł do Roberta, który podniósł się z murawy, zaciekawiony, czego też oficer francuski chcieć może od niego. Rotmistrz obserwował go przez chwilę w milczeniu, poczym zapytał:
— Monsieur, mam wrażenie, że nie jest pan stałym mieszkańcem tego miasta.
— Ma pan rację — odparł uprzejmie Robert.
— Jest pan w podróży?
— Tak.
— Niech mi pan powie, jaki jest cel pańskiej podróży?
— Udaję się do Santa Jaga, później do hacjendy del Erina.
— Ah, przypominam sobie tę nazwę. To zapewne ta sama hacjenda, która się tak doskonale nadaje do biwakowania.
— Tego nie wiem. Nigdy tam nie byłem.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 79.djvu/19
Ta strona została skorygowana.
— 2215 —