regu dni. Oddano im również zabrane rzeczy. Mimo pogróżek, generał nie odważył się postawić Sępiego Dzioba przed sąd wojenny.
Można sobie wyobrazić, jaka wściekłość ogarnęła całą czwórkę. Postanowiono wprawdzie zwrócić się do przedstawicieli swych państw, ale o nadrobieniu straconego czasu nie mogło być przecież mowy.
Ku swej rozpaczy podróżnicy musieli stwierdzić, że Cortejo i Landola im uszli. Zamienili wyczerpane konie na wypoczęte i ruszyli galopem ku Santa Jaga.
Było późne popołudnie. Rezedilla siedziała przy oknie na swym zwykłym miejscu i cerowała.
Przy drugim oknie siedział Pirnero. Trzymał książkę w ręku, nie czytał jednak, lecz patrzył na zachodzące słońce.
W pokoju panowała niemiła cisza; ani Rezedilla, ani Pirnero nie chcieli jej przerwać.
Nareszcie stary chrząknął:
— Hm. Podła pogoda.
Rezedilla nie odpowiedziała.
— Badzo podła pogoda! — powtórzył po chwili.
Milczała nadal.
— No? — zawołał ze złością.
— Co, ojcze?