Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 79.djvu/3

Ta strona została skorygowana.
—   2199   —

— Spadł mi kamień z serca. Czy mogę z nimi mówić?
— Rozumie się.
— Sennor, sprowadź ich więc jak najprędzej!
— Tylko nie tak gwałtownie, sennor, — rzekł lekarz. — Nie mogę sprowadzić ich do tego pokoju. Sądzicie, że sam tu mieszkam w klasztorze? Nikt nie powinien przeczuwać, że są tutaj.
— Ach, więc znajdują się w bezpiecznym ukryciu?
— W bardzo bezpiecznym. Prócz mnie nikt ich nie widuje.
— Gdzież ich pan umieścił?
— Pod ziemią.
— Do diaska!
— Nie było innej rady, sennor. Mają wszystkiego pod dostatkiem, nie wyłączając nudów.
— Temu już zaradzimy! Sennor, powiedz jednak, jak się to stało, że Pablo i Józefa zdradzili panu tajemnicę?
— Sprawa zupełnie prosta. Cortejo musiał wraz z córką uciekać. Bratanek mój należał do jego stronników, walczył po jego stronie i uratował Józefę od śmierci. Pomógł im w ucieczce, sprowadził tutaj. Wziąłem sennora Pabla i sennoritę Józefę pod swą opiekę i ukryłem przed pościgiem. Oczywiście musieli mi powiedzieć, kto ich ściga, abym wiedział, jak się mam zachować.
— Któż ich ścigał?
— Przede wszystkim wszyscy przeciwnicy polityczni. Stokroć groźniejsi są wrogowie osobiści: