W jakiś czas później stary hacjendro Pedro Arbellez siedział przy oknie i patrzył na równinę.
Wyglądał zdrowo i dobrze. Odzyskał spokój i równowagę.
Ujrzał kilku jeźdźców, zbliżających się od północy. Na przodzie jechało dwóch mężczyzn i kobieta, z tyłu jakiś człowiek poganiał kilka koni, obładowanych towarem.
— Któż to być może? — zapytał Arbellez — starą piastunkę Marię Hermoyes.
— Zaraz zobaczymy — rzekła, patrząc w kierunku równiny. — Ci ludzie zmierzają ku hacjendzie, zapewne więc wkrótce tu staną.
Ujrzawszy zabudowania, jeźdźcy spięli konie i wjechali przez bramę na podwórze. Łatwo sobie wyobrazić zdziwienie Arbelleza na widok Pirnera oraz radość Emmy, gdy ujrzała Rezedillę i Czarnego Gerarda, którego poznała w Guadelupie.
Powitawszy się serdecznie, poczęli snuć opowiadania o wypadkach, które zaszły po walce pod Guadelupą. Goście spodziewali się zastać w hacjendzie Zorskiego i jego przyjaciół. Skoro posłyszeli, że zaginęli, ogarnęło ich przygnębienie.
Gerard słuchał opowiadania w milczeniu. Gdy Arbellez skończył, zapytał:
— Nie dają znaku życia?
— Nie.
— Szukano ich?
— Owszem, jednak bezskutecznie. Sam Juarez
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 80.djvu/15
Ta strona została skorygowana.
— 2239 —
W POSZUKIWANIU