chciał zaginionych odnaleźć; posłał Sępiego Dzioba na zwiady. Sławny strzelec wrócił z pustymi rękami. Znalazł wprawdzie ślad i podążył za nimi do Santa Jaga, ale niczego nie dopiął. W Santa Jaga ślady zginęły.
— Hm. Więc udali się do Santa Jaga? To zawsze coś. Trzebaby jeszcze raz zacząć od początku.
— Któż ma się zająć poszukiwaniami?
— Oczywiście ktoś, kto się na tym zna. Ja sam wyruszę.
Zostawszy sam w pokoju, Gerard począł obmyślać plan działania. Zgasił światło, otworzył okno. Niebo było usiane gwiazdami.
Wydało mu się, że usłyszał szmer jakiś. Doświadczony znawca sawany nie lekceważył najmniejszego drobiazgu. Podszedł do okna i spojrzał w dół.
— Stać! Kto tam? — krzyknął.
Nie otrzymał odpowiedzi. Nieznajomy minął dziedziniec i pobiegł w kierunku parkanu.
— Stać, albo strzelę!
Ponieważ uciekający i teraz się nie zatrzymał, Gerard cofnął się od okna, aby chwycić swą zawsze nabitą strzelbę.
Przy świetle gwiazd nie mógł dojrzeć postaci uciekającego, widział jednak dokładnie, jaki zbieg obrał kierunek. Nacisnął obydwa cyngle. Krzyk się nie rozległ.
Strzały obudziły mieszkańców hacjendy. Gerard obszedł dom, by się dostać do przedniego wejścia.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 80.djvu/16
Ta strona została skorygowana.
— 2240 —