Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 80.djvu/2

Ta strona została skorygowana.
—   2226   —

— Do kroćset bomb i kartaczy, to przecież on! — krzyknął oberżysta i wybiegł z gospody.
Życie wstąpiło znowu w Rezedillę. Opusciła ręce, po chwili podniosła je znowu do oczu. Popłynęły łzy ulgi.
— To on, to on, — zaszlochała. — Bogu niech będą dzięki. Nie chcę, aby mnie taką zobaczył, nie chcę...!
Czując, że w tej chwili nie umiałaby zapanować nad sobą i musiałaby paść Gerardowi na piersi, po biegła szybko na górę, do swego pokoju.
Pirnero wyszedł przed gospodę i wyciągnął obydwie ręce na powitanie gościa.
— Witam, witam serdecznie, sennor Gerard! — zawołał. — Gdzieście to byli?
— Dowiecie się o tym wkrótce, drogi sennor Pirnero. Pozwólcie, abym naprzód zsiadł z konia.
Był to dawny, prawdziwy Gerard. Na olbrzymiej postaci, prawie takiej, jaką się odznaczał Zorski, nie pozostał żaden ślad choroby. Ubranie miał podarte, co wskazywało, że doświadczył niezwykłych przygód. Opalona twarz wyglądała świeżo i jędrnie. Oczy błyszczały zdrowiem i siłą. Niktby nie odgadł, że niedawno jeszcze pasował się ze śmiercią.
— Witajcie, sennor Pirnero! — zawołał promieniejąc szczęściem. — Jakże się cieszę, że znowu jestem u was!
— Jak się ma sennorita Rezedilla? Czy jest wesoła?
— Wesoła? Niestety nie. Musiała sobie zepsuć