rośliny, którą Indjanie z Kalifornii nazywają Menelbale — liściem śmierci. Słyszałem nieraz o straszliwym działaniu tej trucizny.
— Mój Boże, co za podłość! — zawołała stara Hermoyes. — Chciano kogoś z nas otruć!
Strzelec zaprzeczył ruchem głowy.
— Kogoś? — rzekł. — Myli się sennorita! Kto wrzuca truciznę do kotła, skąd wszyscy czerpią wodę, ten chce otruć wszystkich.
Słowa te wywarły przygnębiające wrażenie.
— Ma pan rację! Któż mógł być sprawcą?
— Nikt inny, jak Cortejo rezkła Maria Hermoyes.
— Tak, Cortejo, — potwierdził Czarny Gerard — albo też ktoś z jego ludzi. Przede wszystkim należy ustalić, że chciano otruć mieszkańców hacjendy. Pochwycę sprawcę. Będzie musiał się przyznać.
Skoro zaświtało, udali się wszyscy na dziedziniec, pod okno kuchenne. Gerard odmierzył dokładnie wielkość śladu na listku papieru. Potem zaprowadził przyjaciół na miejsce, w którym w nocy usłyszał parskanie konia i tętent kopyt.
Ruszyli ku potokowi. Na miękkiej ziemi zobaczyli wyraźne ślady, które można było odrysować.
— Nareszcie! — rzekł Gerard. — Teraz mam wszystko. Nie chcę tracić czasu i ruszam natychmiast w drogę.
Wrócił do swego pokoju po broń. Po chwili weszła Rezedilla, by się z nim pożegnać. Rozpro-
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 80.djvu/20
Ta strona została skorygowana.
— 2244 —