Bratanek stał przed bramą, dopóki odgłos kół nie umilkł. Potem udał się do pokoju stryja, aby wziąć klucze. Musiał przecież obsłużyć tajemniczych jeńców. Chcąc się dostać do pokoju, trzeba było minąć przedni dziedziniec. Brama była otwarta. Podszedł don jakiś człowiek. Był to mały, tłusty spiskowiec. Skradał się z chytrym uśmiechem na twarzy.
— Czy doktór Hilario jest w domu? — zapytał.
— Nie. Ach, sennor Arrastro, to pan?
— Tak, Manfredo, to ja. Stryj odjechał? Kiedy?
— Przed chwilą.
— Do licha! Dlaczego tak późno?
— Nie mógł prędzej. Przypuszczam jednak, że zdąży na czas.
— Możesz wejść do jego mieszkania?
— Mogę. Przecież mieszkam w nim podczas nieobecności stryja.
— Chodźmy więc, ale tak, by nas nikt nie spostrzegł. Chcę z tobą pomówić o pewnej ważnej sprawie. — —
Tymczasem. Czarny Gerard dotarł do miasta wraz z obydwoma vaquerami. W gospodzie Gerard przekąsił coś naprędce i postanowił wyjść, by zasiągnąć języka o klasztorze. Zgasiwszy świecę łojową, otworzył drzwi. W drzwiach trącił jakiegoś człowieka, przechodzącego przez ciemny korytarz.
— All devils! — jęknął potrącony.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 80.djvu/24
Ta strona została skorygowana.
— 2248 —