— Sennor Hilario! — zawołał ktoś półgłosem.
Hilario zdumiał się. Któż go tu znać może?
— Sennor Hilario! — rozległo się znowu.
Hilario zorientował się, skąd głos pochodzi. Obszedł ścianę, pod którą przed chwilą siedział. Stał za nim mały, gruby spiskowiec i uśmiechnął się, rozwalając usta od ucha do ucha.
— A to niespodzianka, co? — zapytał.
— Pan tutaj? — rzekł Hilario ze zdumieniem. — Jakże się pan dostał?
— Tajny nasz związek jest wszechobecny. Czekałem na sennora. Byłem w Santa Barbara, rozmawiałem z pańskim bratankiem w godzinę po odjeździe pana.
— Ma pan coś ważnego do zakomunikowania?
— Tak.
— Jakże było w Santa Barbara?
— Skądże to pytanie?
Arrastro obrzucił starca zdziwionym, badawczym spojrzeniem.
— Pytanie zupełnie naturalne. Człowiek, przebywający zdala od domu, ciekaw jest, się w nim dzieje.
— Pah! Mówiłem przecież, że byłem w Santa Barbara w godzinę po pańskim odjeździe. Cóż się w przeciągu tej godziny stać mogło?
— Tego nie można wiedzieć.
— Mam wrażenie, że obawia się pan, abym nie przejrzał jakichś tajemniczych sprawek.
— Mamy przecież wojnę, więc niespodzianki zawsze należy się spodziewać.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 81.djvu/20
Ta strona została skorygowana.
— 2271 —