Wszedł Ludwik, uderzył obcasem o obcas, i czekał, kiedy pan do niego przemówi. Leśniczy odwrócił się i rzekł niechętnie po długiej chwili milczenia:
— Dzień dobry, Ludwiku.
— Dzień dobry panie kapitanie.
— Co nowego? Żadnej kradzieży? Żadna krowa się nie ocieliła?
— Nie.
— Niech cię wszyscy diabli wezmą z twoim wiecznym „nie“. — Au!
Leśniczy wykonał ruch zbyt gwałtowny ze względu na podagrę. Wykrzywił się więc straszliwie pod wpływem bólu.
— Znowu! — fuknął. — Bodajbyś był leśniczym i miał podagrę!
— A pan chciałby być ewentualnie Ludwikiem bez podagry? I ja mam swoje boleści, panie kapitanie.
— Jakież to?
— Podwyżka pensji.
— Do kroćset kartaczy! A to nikczemność — au, au! Zejdź mi z oczu, bo gotów jestem rzucić ci w twarz fajkę, że ci podwyżka na nosie wyrośnie! Hola, któż to idzie? Ktoś zapukał.
— Ewentualnie nie wiem — rzekł Ludwik obojętnym głosem.
— Otwórz więc drzwi i popatrz, ośle!
— Wedle rozkazu, panie kapitanie!
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 82.djvu/25
Ta strona została skorygowana.
— 2303 —