Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 82.djvu/26

Ta strona została skorygowana.
—   2304   —

Ludwik odwrócił się, uchylił nieco drzwi, ostrożnie wychylił głowę i rzekł po chwili:
— Listonosz.
— Popatrzano, co przynosi!
— Wedle rozkazu, panie kapitanie.
Ludwik podszedł do drzwi i wrócił po chwili z listem w ręku.
— Skąd? — zapytał stary niecierpliwie.
— Hura, z Meksyku!
— Skąd? Z Me — Me — Meksy — — Naprawdę, łotrze?
— No tak, z Meksyku!
Kapitan otworzył szeroko oczy.
— Boję się, że mnie z radości diabli porwą. Wyrzycam ten stary grat! Dziś napchamy drugą. Zrozumiano?
Po tych słowach kapitan wyrzucił przez okno swą fajkę. Spadła na podwórze wraz z odłamkami stłuczonej szyby.
— Wedle rozkazu! — mruknął Ludwik. Mógłbym ewentualnie dostać ją w podarunku.
— Zejdź na dół i weź sobie.
Dzielny Ludwik nie kwapił się na dół. Był niezwykle ciekaw treści listu.
Stary otworzył kopertę i zaczął czytać. List zawierał wiadomość, że Robert uratował wszystkich. Bliższe szczegóły miał przynieść list następny.
— Hura, uratowani, wszyscy uratowani! A to