dopiero szczęście! Gaudeamus igitur! Reszta w następnym liście! Tu dulci jubilo! Wasz Zorski.
Ludwik patrzył na leśniczego ze zdumieniem.
— Ależ panie kapitanie, nie odczuwa pan kapitan żadnych bólów? Nic nie strzyka, nie łamie...?
— Cóż ma łamać, u diabła?
— No, ewentualnie podagra.
Stary dopiero teraz przypomniał sobie podagrę. Uderzywszy kilka razy nogą o podłogę, zawołał:
— Ludwiku, nie ma jej, nie ma! Bogu niech będą dzięki!
— To dziwne — rzekł Ludwik, kiwając głową.
— Tak. Czyjaż to zasługa?
— Albo radości, albo listu.
— Listu, ośla głowo! W dodatku list jest od Zorskiego. Leć do kuchni, powiedz, niech wam dziś wydzielą świąteczny obiad. Ja zaś pobiegnę do willi Rodriganda, aby list odczytać.
Nie trzeba chyba nadmieniać, jaką radość wywołał w willi list Zorskiego. — — —