swoje; z dnia na dzień przycichali, pokornieli; po trzech tygodniach doszli do stanu, graniczącego z apatią i zupełną biernością.
Czarny Gerard, którego pozostawiono w Santa Jaga razem z Marianem, starym hrabią Fernando, kapitanem Helmerem, Grandeprisem i Mindrellem, skręcał się wprost z nudów. Pojechał więc do głównej kwatery Zapoteki, aby ofiarować swoje usługi. Energicznej jego naturze odpowiadało to bardziej, niż pilnowanie jeńców, pozostawionych, jego zdaniem, pod zupełnie pewną strażą. Pożegnawszy przyjaciół, odjechał. Czy mógł przewidzieć, co się przygotowuje w podziemiach klasztoru? — —
— Caramba! — zaklął Landola. Przyzwyczajony do życia na morzu, najdotkliwiej reagował na duszność więziennego powietrza i ciągłe ciemności. — Jeżeli to się nie skończy, oszaleję! Wolałbym, aby nas bodaj postawiono pod sąd. Takiego życia dłużej nie zniosę.
— Mam wrażenie, że wkrótce niczego już czuć nie będziecie pod nogami, — rzekł Manfredo — gdyż kat założy wam stryczek na szyję. Gdybym miał swobodne ręce! Nie słuchałbym wtedy gwizdania szczurów.
— Tak, gdyby! — odparł szyderczo Landola. — Słówko gdyby wymyślił diabeł. Jakżebyście się zresztą wydostali z tego mrowiska? Opowiadaliście wprawdzie, że pod klasztorem jakiś tajemny korytarz prowadzi do kamieniołomów. Powiedzieliście
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 82.djvu/29
Ta strona została skorygowana.
— 2307 —