jednak, że wrogowie nasi zmusili was do wydania im planu krużganka. Możecie być zresztą pewni, że postarano się o zamknięcie wyjścia, jeżeli nie, to jest z pewnością strzeżone i nikt z nas nie będzie mógł wyjść przez nie.
— Słusznie! Nie mówiłem wam jednak o tym, że istnieje drugie tajemne wyjście. Tego wyjścia nie ma na planie, który musiałem wydać temu przeklętemu doktorowi.
— Wiecie, gdzie się mieści?
— Wiem. Nie warto jednak o tym, mówić dopóki...
Umilkł, gdyż ktoś odsunął rygiel. Otworzyły się okute żelazem drzwi — wszedł jakiś człowiek. W jednej ręce trzymał latarkę, w drugiej dzban z wodą. Pod pachą miał bochen chleba.
Zobaczywszy go, Manfredo omal nie wydał okrzyku zdumienia. Opanował się jednak, gdyż człowiek, który wszedł przed chwilą, ściągnął karcąco brwi.
Położywszy bochen i postawiwszy dzban z wodą, człowiek wyszedł, rzuciwszy znaczący wzrok na chleb.
— Co to było? — zapytał Landola. — Miałem wrażenie, że ten człowiek chciał na coś zwrócić naszą uwagę. Zresztą chleb i wodę przynosił nam ktoś inny. Cóż to znaczy?
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 82.djvu/30
Ta strona została skorygowana.
— 2308 —