rancho. Przy bramie powitał go stary, ponury vaquero.
— Bueno dias, sennor! — rzekł strzelec uprzejmie. — Bądźcie łaskawi powiedzieć, czyście nie widzieli tu wczoraj trzech ludzi?
Vaquero zasępił się jeszcze bardziej
— To wasi towarzysze, sennor?
— Nie, ale szukamy ich. To zbiegli zbrodniarze. Powinni byli przechodzić tędy.
Wyraz podejrzliwości ustąpił z twarzy vaquera.
— Jeżeli tak, chętnie powiem, co mi wiadomo. Nie widzieliśmy nikogo, ale musieli tu być jacyś trzej ludzie, gdyż dziś rano stwierdziliśmy brak trzech koni i trzech siodeł.
— Nie ulega wątpliwości, że to oni. Dziękuję za wiadomość. Adios, sennor!
— Nie ma za co. Jeżeli chcecie mi sprawić przyjemność, powieście tych łotrów na pierwszej gałęzi.
— Pomyślę o tym, kiedy ich schwytamy. Możecie być pewni, że nic dobrego ich nie spotka!
Strzelec wrócił do towarzyszy. Badanie śladów pokazało, że datują się od ubiegłej nocy.
Grandeprise wziął psa na smyczę i po krótkim wypoczynku ruszono w kierunku południowym. Ścigający byli w doskonałym humorze. Podtrzymywała ich wiara, że jednak schwytają wrogów, pozbawionych pieniędzy, broni i amunicji. Konieczność zaopatrzenia się w żywność opóźni ucieczkę, co wyjdzie tylko na korzyść ścigających.
Strona:Tajemnica zamku Rodriganda. Nr 83.djvu/10
Ta strona została skorygowana.
— 2316 —